Choroba niedzielna

Pamięci brata Jończego, wspaniałego kaznodziei zboru w Andrychowie, pierwszego odkrywcy Choroby Niedzielnej i prekursora profilaktyki tejże.

Motto:
„Wnet zebrały się koło Niego tłumy tak wielkie, że wszedł do łodzi i usiadł, a cały lud stał na brzegu.” Mat.13R2w

Choroba Niedzielna jest groźną chorobą zakaźną, nękającą chrześcijaństwo, szczególnie w czasach obecnych. Rozprzestrzenia się ona poprzez tajemniczy wirus intelektualny, przekazywany w sposób dotychczas nauce nieznany, choć wiele objawów wskazuje na jej rozwój telepatyczny i telewizyjny. Z dotychczasowych obserwacji wynika, że dotknięte są nią wszystkie liberalne odłamy chrześcijaństwa, zarówno te wielkie jak i te małe, ale najmniej, o dziwo! religie o surowym regulaminie i można by rzec egocentryczne jak np. Świadkowie Jehowy (potrafią oni posunąć się do wyrzucenia współwyznawcy…).

Choroba Niedzielna jest raczej chorobą człowieka rasy białej, co być może ma związek z rozwojem chrześcijaństwa od XX stuleci w tej części świata. Należy też zauważyć, że wirus najczęściej atakuje osoby posiadające środki materialne wystarczające do godnego życia. Na ogół też nie rozprzestrzenia się on w enklawach np. podmiejskiej biedoty np. Meksyku. Szczególnie wrażliwi tropiciele Choroby Niedzielnej zaobserwowali jej wzmożone ataki w grupach osób zamożnych, ale o dziwo jest też aktywna wśród młodzieży na dorobku, co wprowadza pewien chaos myślowy i utrudnia diagnozę.

Choroba Niedzielna atakuje znienacka, ale nie wywołuje żadnych efektów przedchorobowych, chory nie może więc wiedzieć, że jest już nosicielem wirusa. Szczególnej grozy dodaje fakt, że można nią bardzo łatwo zarazić osoby najbliższe, nie mając nawet takiego zamiaru…., a sytuację komplikuje i to, że nie można chorego izolować – bo wtedy jego stan natychmiast się pogarsza.

Choroba Niedzielna jest chorobą śmiertelną w absolucie, bo doprowadza do takiego wyjałowienia duchowego, że chory pozbawia się odporności pneumatycznej (duchowej) i jego organizm traci w konsekwencji możliwość przyjmowania środków broniących go przed inwazją wirusów z tzw. „świata”. Śmierć następuje nieuchronnie przez wyjałowienie duchowe, potem jest już tylko faza zobojętnienia, a faza depresyjna jest ostatnią i na ogół połączoną z brakiem chęci do modlitwy,

Do chorego nie wzywa się lekarza, ponieważ medycyna jest bezradna, a atak – zawsze krótkotrwały: pojawia się on od godz. 6 – 13 u osób starszych wiekiem, od godz. 9 – 12 wśród młodzieży i to tylko w niedzielę. Potem objawy i dolegliwości zanikają. Na ogół chory ma się dobrze przez cały tydzień, apetyt mu dopisuje, żadne funkcje organizmu nie są niczym zakłócone… aż tu nagle w niedzielę rano następuje kryzys: chory całym swym ciałem i duszą stwierdza, że czuje się źle i nie może iść na nabożeństwo!!! Nie może i już. Jeszcze coś tam dorzuci na uzasadnienie swego stanu i definitywnie pozostaje boleściwy (co trudniejsze przypadki nawet się samousprawiedliwiają: „biblię sobie w domu poczytam…, oglądnę nabożeństwo w telewizji…”). Potem odgłosy i zapachy z kuchni informują chorego , że jego zmysły powróciły do równowagi.

Jak walczyć z Chorobą Niedzielną?

W mej młodości walczono na trzy sposoby:

1. Pierwszą metodą było działanie bezpośrednie zwane: „przez odwłok do mózgu” – oczywiście przy pomocy pasa. Nie powiem, działało. Wirus znikał od razu.

2. Drugą metodą był przykład całej rodziny, do dziadków po rodziców, nie do pomyślenia było opuszczenie nabożeństwa. To też silnie działało, wirus nie miał przystępu.

3. Trzecią metodą było przemówienie do tzw. „rozsądku” i kiedyś śp. ojciec rzekł do mnie: „pamiętaj, że jak będziesz źle postępował, to twój Anioł Stróż zostanie odwołany i pękniesz w życiu jak bańka mydlana”. Przestraszyłem się, wirusy też.
(teoria Anioła Stróża nie będzie tu omawiana).

No, ale co zrobić z człowiekiem w sile wieku, który wyraźnie nosi w sobie syndrom Choroby Niedzielnej?

A któż to wie?

– Piękna gotycka katedra protestancka w Mulhouse we Francji: 7 osób w niedzielę…
– Zaraz, zaraz., a u nas w parafii jakoś coraz więcej pustych krzeseł…
– A ten piękny kościół u braci w Alejach Solidarności prawie pusty…

A no wirus ciągle zwycięski!!!

I tu zrodziły mi się dwie refleksje:

1. Kogo ja w życiu przyprowadziłem do swojego zboru? A jeśli Stwórca kiedyś mnie o to zapyta? (Pastora na pewno zapyta). A jeśli nawet przyprowadziłem, to czemu nie został?

2. Dlaczego religie o surowym regulaminie, jak tu już cytowani Świadkowie Jehowy, rozwijają się tak energicznie, ich członków ciągle przybywa, a my się kurczymy?

Nie opuszczajmy naszych wspólnych zebrań, jak to się stało zwyczajem niektórych.”
Hebr. 10R 25w

Brat Paweł

Ta strona używa ciasteczek (pliki cookies)! Dalsze korzystanie ze strony, oznacza akceptację ich użycia.

Polityka prywatności i ciasteczek