ŚMIERĆ
Łuk. 22:43 Wtedy ukazał Mu się anioł z nieba i pokrzepiał Go.
Umieramy w naszym pospolitym życiu biologicznym przez 80 lat około 29 000 razy. To jest sen, brat śmierci, zapadamy często w otchłań snu, zawsze ufnie, bo już wielokrotnie z niego się budziliśmy. Bez strachu, choć bywa to złudne, bo na śnie wielu zmarło. Tłumacząc zjawisko snu, regenerującego organizm, można powiedzieć, że człowiek, z ważkich powodów, dość łatwo zgodziłby się na sen dłuższy, np. na 2 lata: „masz raka, wyleczymy Cię na śnie, nowa metoda”. Zgodzi się, bo zna sen i ufa, że go obudzą, bo na ogół to się udaje.
Ze śmiercią jest o wiele gorzej. Śmierć pojawia się raz w życiu, więc nie była nigdy testowana, choć wiadomo, że nie boli – wiadomo od tych, którzy byli reanimowani z sukcesem. Ale śmierć JEST NIEODRWCALNA w wymiarze biologii człowieka jak nieodwracalny jest proces starzenia się. Ktoś umarł ze starości, żeby biologicznie ożył to trzeba by go stosownie odmłodzić, skomplikowane. Wyrok zapadł w Edenie dla całej ludzkości: „ …póki nie wrócisz do ziemi, bo prochem jesteś i w proch się obrócisz” i nie ma od niego odwołania poza Chrystusem.
Strach przed śmiercią jest naturalny, bo jest ona nieznana za życia (z definicji, nie można kilka razy umrzeć na kilka dni i sobie tak poćwiczyć), jest nieodwołalna, trwa aż do zmartwychwstania – więc mówimy tu o tysiącach lat i, co najgorsze, umiera się samotnie. ZAWSZE umiera się samotnie jak Jezus na krzyżu, samotnie, bez łączności bezpośredniej z naszym Stwórcą. Stąd ten krzyk pełen trwogi: „Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił?” Domyślamy się, że odczuł efekt braku, chwilowego, ale jednak, braku łączności ze Stwórcą. Skoro tak zawołał nawet nasz Pan to co dopiero my … My też umieramy samotnie. Nawet otoczeni wianuszkiem domowników mamy tylko towarzystwo, zresztą ci domownicy i krewni też za chwilę umrą, a zrobić dla konającego niczego nie mogą. Trzeba więc zasypiać, na długo i zmierzyć się z własnymi poglądami: zawierzyłem Chrystusowi – obiecał, że mnie wzbudzi. Bilet do zbawienia był za darmo, ot wyznanie wiary, chrzest, chleb i wino, do tego 10 przykazań, sięgnąłem po niego, ALE DŁAWI MNIE NIEPEWNOŚĆ. Dławi mnie mój własny brak wiary i strach przed tą nieznaną czynnością: śmiercią. Trwa debata czy opisany w formie węża szatan w Edenie znał śmierć i jej konsekwencje, czy jej nie znał w ogóle i wcale nie kłamał mówiąc do człowieka: „na pewno nie umrzecie!”. Rozwiązaniem tego pytania jest kara jaką poniósł szatan. Stwórca ukarał go, a skoro zastosował karę to oznacza to, że szatan skłamał i zdeprawował człowieka świadomie. Pojęcie śmierci już więc wtedy istniało, choć ludzkość jeszcze żyła długo, setki lat, aż do ostatniej „korekty” w bożym planie wieków, gdy przed potopem Stwórca wygłasza słynne zdanie: 1 Mojż. 6:3 ” Nie może ochraniać duch mój człowieka na zawsze, gdyż człowiek jest istotą cielesną, niechaj więc żyje tylko sto dwadzieścia lat”. Potem nastąpiła zmiana kodu genetycznego i zaczęto umierać szybciej. Trwa to to dzisiaj i jest pewne, że umrzemy! Od tego jest wszakże jeden wyjątek: Przyjście Pańskie w chwale i potędze po swój Kościół. Po żywych i umarłych. Jeśli ktoś z nas doczeka przyjścia Pańskiego nie umrze, ale będzie przemieniony co ekstremalnie szczegółowo opisuje ap. Paweł i to dwukrotnie. Pozostali jednak umrą.
Wracając do tego niepokoju przedśmiertelnego, tego strachu, możemy się doszukiwać jego przyczyny właśnie w samotności, stąd motto tego rozważania. Bo gdyby przy łożu umierającego zjawił się anioł, podał mu rękę, taki świetlisty, taki potężny, jak ten co odwalił kamień grobowy i rzekł: ”przyszedłem aby cię zabrać do domu Ojca, czas, będzie wspaniale, pospiesz się”… a to co innego, tak można umierać, to zmienia całkowicie wszelkie ludzkie lęki. Niestety tak nie jest, trzeba umrzeć w samotności trzymając się wiary i obietnic, tego biletu do wieczności w domu Ojca, gdzie mieszkań jest wiele, a to co było nawet na myśl nie przyjdzie. Nagroda NIESKOŃCZONA, obiecany wieniec dla zwycięzcy, ale trudno, nasza wiara musi raz w życiu zmierzyć się ze śmiercią w samotności. Nie jest to jakimś nadzwyczajnym wyzwaniem patrząc jak ludzie mają w życiu ciężko, bo bywa przecież i tak, że śmierć jest jedynym wybawieniem z naszych cierpień. Nic tu jednak po racjonalności, śmierci człowiek nie lubi i nie myśli o niej w kategoriach przyjemności i jak najrychlejszego jej spełnienia.
Był biblijnie jeden wyjątek pociechy w czasie śmierci. Śmierci zadanej św. Szczepanowi. W trakcie kamienowania widział salę tronową w niebie, Stwórcę i Chrystusa obok. Nie bał się. Apostoł Paweł, który wielokrotnie miał bezpośredni kontakt z Chrystusem, też się śmierci nie bał, zresztą nie bał się nikogo na ziemi. A jednak my się boimy, ale czego? Może tych naszych grzesznych posunięć w ciągu życia? Tego sądu? Konfrontacji ze Stwórcą? Bo przecież nie pobytu w domu Ojca?
Paweł Grudzień